Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/172

Ta strona została przepisana.
X.

Kamil Desmoulins wracał do Paryża. Rosłe, silne konie dyliżansu szły dobrze, a jemu zdawało się, że wloką się, jak spracowane woły. Bo skrzydła niecierpliwości przypięła do jego ramion radosna nowina; z jaka spieszył do stolicy. Prędzej, prędzej... Jeszcze Paryż nie wie o nowym zamachu Zgromadzenia Narodowego, jeszcze się obawia, że odwaga stanu trzeciego złamie się, pryśnie przed obliczem króla. Mówiono przecież o wojsku, sciąganem zewsząd do Wersalu, opowiadano sobie o armatach, które miały otoczyć gmach Menus i zmusić groźbą ognista stan trzeci do uległości. Despotom nie można nigdy wierzyć, a strach widzi wszędzie strachy.
Odwaga stanu trzeciego nie złamała się przed obliczem króla, wojska i armaty nie zmusiły jej do milczenia, naród odniósł powtórne, świetne zwycięstwo... Niech żyje Mirabeau, le saint, le trés-saint Mirabeau! Ten wie, jak się przemawia do despotów...