Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/178

Ta strona została przepisana.

kiem króla, rozgrywała się w tej chwili walka, o której dalekie pokolenia będą opowiadały dzieciom z dumą. Tam walczy naród z despotyzmem o wolność, o prawa człowieka.
I jął rozsnuwać przed ciekawą duszą pani Duplessis zajmujący obraz ostatnich wypadków. Matka słuchała go uważnie. Należała przecież do stanu trzeciego i była żoną zagorzałego „filozofa“, w którego dysputach brała żywy udział.
I Lucylla nie spuszczała z niego oka, lecz nie dlatego, żeby ją zajmowały te wszystkie niezwykłe sprawy, nie mogące się jeszcze pomieścić w jej ślicznej główce, przpominajacej dziewczęce główki Greuze’a. Tyle niewinnej naiwności patrzało życzliwie na świat z jej dużych, niebieskich oczu, tyle miękkiej dobroci uśmiechało się w kącikach jej drobnych ust, iż trudno było ją sobie wystawić w roli polityczki, rzucającej gromy nienawiści na przeciwników. Do serdecznej, uległej miłości była stworzona ta urocza dziewczyna, od której biła wioń różowego kwiecia jabłoni. To tylko wiedziała córka „filozofa“, że we Francyi dzieje się coś nadzwyczajnego, że jej Kamil szedł w pierwszym szeregu bojowników wolności i że jego skroń uwieńczą wkrótce wawrzyny, które złamią opór ojca. Sławnemu patryocie nie będzie śmiał patryota Duplessis odmówić ręki córki.