Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/180

Ta strona została przepisana.

nej pary płaszczykiem swojej powagi macierzyńskiej.
— Upadek despotyzmu pociągnie za sobą upadek wszelkich różnic miedzy ludźmi — mówił Desmoulins do Lucylli głosem stłumionym. — Święta wolność usunie różnice pochodzenia, stanowiska, i majątku, zrówna chłopa z księciem, nędzarza z milionerem, otworzy dla wszystkich Francuzów na rozciera bramę do raju szczęścia. Z chwilą, gdy szczeźnie potworny smok szlacheckiej i księżej Francyi, gdy my, naród, dojdziemy do władzy, gdy patryoci zajmą miejsce zbójów i obłudników, powieje nad naszą piękną ojczyzną tchnienie wiecznej wiosny. Furye nienawiści i zawiści skonają na zawsze; równość, braterstwo; wolność ogarną ciepłem ramieniem cały nieszczęśliwy dotąd ród Prometeusza.
Niewiele rozumiała Lucylla z tej deklamacyi. Olśniewały ją tylko ładne słowa i rozpalał ją żar, buchający z namiętnego szeptu Kamilla. Bo przyszły „prokurator latarni“ wierzył szczerze w swoje majaki, był przekonany, że rządy patryotów wypędzą z Francyi wszystkie grzechy i słabości ludzkie.
Gdyby mógł był wyprzedzić czas o kilka lat, widniałby siebie w więzieniu Luksemburskiem, bijącego zrozpaczoną głową o mur zakratowanej klatki, a swoją ukochaną Lucyllę tonąca we łzach, załamującą bezsilne ręce w