Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/185

Ta strona została przepisana.

meth, takie lanie, żeby nas rodzone matki nie poznały. Ale widać ma tak być, jak jest, kiedy się Ludwik zachowuje głupiej od barana, lecącego bezmyślnie w płomienie. Jego nieszczęście, a nasza wygrana.
— Królowi dotąd jeszcze nic nie grozi — zauważył Desmoulins, obejrzawszy się, czy kto nie podsłuchuje. — Naród kocha Ludwika.
— Z prowincyi pochodzisz, ze wsi, a nie wiesz, jak wygląda burza? — mówił Danton głosem przyciszonym. — Mały wiaterek wysuwa się licho wie skąd, pomyka zrazu skromnie tuż nad powierzchnią ziemi, zmiata kurz, zwiędłe liście, nachyla marne, wystraszone krzewiny, potem podnosi łeb śmielej do góry, rzuca się na drzewa, na lasy, iż kołyszą się z szumem spienionego morza. W końcu wyje, bestya, jak oszalały tygrys, wyrywa krzewy z korzeniem, druzgoce wysokopienne sosny, łamie odwieczne dęby, burzy mieszkania ludzkie. Jego dzieło zniszczenia oświecają węże błyskawic, jego; wyciu wtóruje łoskot gromów. Rewolucya to burza, mój ty naiwny rewolucyonisto. Tobie się zdaje, że już zwyciężyliśmy, a to dopiero ów skromny wiaterek, zmiatający z naszej drogi stary kurz i zwiędłe liście. Tobie się zdaje, że toi już burza, a to dopiero pierwsze błyskawice, jej straszliwego ryku gońce.