Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/190

Ta strona została przepisana.

A jednak trzeba było coś postanowić, bo naród patrzał jeszcze uważnie na niego, na swojego króla i wytężał ucho w stronę Wersalu.
Naród spodziewał się, pragnął, prosił, aby król uprawomocnił samowolę stanu trzeciego swoją sankcyą. Możliwe-ż to jednak po tem, co się stało? Temu trzy dni, przed dwudziestym trzecim czerwca, przed ogłoszeniem owej deklaracyi, przed jawnem nieposłuszeństwem stanu trzeciego i odstępstwem części szlachty i duchowieństwa, nie byłby był król stracił nic na powadze, gdyby, uznając to, co się stało, za fakt dokonany, nakazał stanom zlać się w jedną całość. Ale dziś? Dziś krzykną agitatorzy: król ustąpił ze strachu przed potęgą stanu trzeciego, król kapitulował, przerażony odwagą rewolucyi, i kłamstwo ich zdemoralizuje całą Francyę, rozzuchwali ostatecznie wszystkie żywioły burzliwe. Nikt nie powie, nie uwierzy, że dobre serce króla przeniosło ofiarę z przywilejów korony nad rozlew krwi francuskiej. Tyle przecież słyszał już, czytał naród o „tygrysiej naturze“ panujących, o ich morderczem okrucieństwie, iż najuroczystsze zapewnienia korony wzbudzały podejrzliwość, zamiast uspakajać. Postarali się o to filozofowie i ich uliczni i kawiarniani komentatorowie. Człowiek zresztą wogóle nie szanuje słabej dobroci i lekceważy tkliwe uczucia. Tylko siła trzyma jego brutalne instynkty w cuglach.