Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/191

Ta strona została przepisana.

Wszystkie te niewesołe myśli trzepotały, się w głowie króla, jak zrozpaczone ptactwo, kaleczące skrzydła o ściany klatki. Po raz pierwszy w życiu bolały go myśli, rozpinały jego łagodną duszę na krzyżu. Król kłócił się w nim z człowiekiem, ojciec przyszłych królów — z chrześcijaninem. Gdyby dziś ustąpił, zburzy sam powagę korony, ośmieszy moc rozkazów królewskich. Królowi nie wolno odwoływać, co wczoraj postanowił, jeśli nie chce się stać bezwolnem narzędziem w kapryśnem ręku namiętności. Czuł to, rozumiał. A gdyby nie ustąpił, gdyby żądał wykonania swoich rozkazów, wówczas musi wolę królewską poprzeć bagnetami. Nie ma innego wyjścia: albo zgasi sam urok korony, albo stanie się katem swojego narodu.
Ludwik podniósł się z klęcznika... chodził po pokoju... klękał znów, modląc się:
— Oświeć mnie, Panie Panów!
Musiał się spieszyć. O godzinie siódmej przyjdzie książę de Luksembourg, prezes stanu szlacheckiego i zapyta: Jak mamy się zachować wobec odstępstwa księcia Filipa i jego towarzyszów? Musiał się spieszyć, a on nie lubił myśleć szybko, męczył się wytężoną pracą mózgu. Co odpowie prezesowi szlachty?
— Oświeć mnie, Królu Królów!
Ceglaste rumieńce niepokoju, niepewności poplamiły jego twarz, żyły na skroniach na-