Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/195

Ta strona została przepisana.
XII.

Ludwik XVI spał znów tego dnia spokojnym snem uczciwego człowieka, który spełniwszy, co uważał za swój obowiązek, nie ma potrzeby obawiać się groźby jutra.
Bo cóż mogło mu jeszcze grozić? Znosząc baryery, odgradzające w sejmie stany, uległ wioli gmin, większości narodu, zrównał mieszczaństwo z duchowieństwem i szlachtą, o co ambicyi stanu trzeciego głównie chodziło, teraz będą wszyscy posłowie radzili wspólnie nad dobrem powszechnem, a on będzie mógł spokojnie polować, fabrykować klamki, kłódki, zamki, czytać dzieła geograficzne i matematyczne, co zajmowało go więcej od nieznośnych trudów rządzenia.
Tak mu się zdawało.
Tak mu się zdawało, bo nie wiedział, że apetyty człowieka rosną w miarę powodzenia. Skądże on mógł wiedzieć o tem, on, pierwszy król chrześcijaństwa, wyposażony już w kołysce wszystkiem, do czego śmiertelnik wyciąga ręce pożądliwe? Cóż jemu świat mógł jeszcze dać? Jego głowę zdobiła promienna