Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/198

Ta strona została przepisana.

Niemocną dobroć króla znało tylko jego najbliższe otoczenie i przeczuwało ją kilku zdolniejszych działaczów politycznych, jak Mirabeau, Duport i Danton. Naród drżał jeszcze przed jego gniewem.
Drżeli głównie ci, co najwięcej nabroili — patryoci z Palais Royal. Jak zmora straszyły ich dniem i nocą nagromadzone pod Wersalem wojska. Bo cóż z tego, że udało im się przeciągnąć na stronę narodu gwardyę francuską? Była jeszcze gwardya szlachecka i szwajcarska, które nie odstąpią króla, byli Niemcy i Irlandczycy, którzy wygarbują z przyjemnością skórę francuską. Niech tylko król rozkaże, a rzucą się na Palais Royal, samego nawet księcia Orleańskiego zawloką na postronku do Wersalu.
Strach ma kłamliwą wyobraźnię. Wylęga się z niego plotka, rosnąca w czasach rewolucyjnych do rozmiarów potwornych.
Wojska królewskie idą już na Paryż — baron Besenval, ten podły Szwajcar, zbliża się do rogatek — artylerya obsadza wzgórza podmiejskie — arystokraci zatruwają studnie, zboże i mąkę — królowa i dworacy zamyślają urządzić nową noc św. Bartłomieja... Codziennie obiegała inna pilotka Paryż, codziennie groźniejsza, straszniejsza, podtrzymywana, krzewiona skwapliwie przez patryotów z Palais Royal. Trzeba naród podniecić, grać ciągle na jego drgających nerwach, zmu-