Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/202

Ta strona została przepisana.

kw, sukienki dzieci ozdobiły się kokardą Desmoulinsa.
— Kto on, ten odważny, młody człowiek, ten prawdziwy patryota? — pytały ust tysiące i oczy tysiące.
— Desmoulins, Desmoulins — płynął nad tłumem szept podziwu.
Znajomi i nieznajomi brali Kamilla w objęcie, podawali go sobie z uścisku w uścisk, całowali go, przysięgali mu dozgonną przyjaźń.
— Gwardyę obywatelską utworzymy, aby cię strzegła przed zemstą czarnych.
A on, promieniejący szczęściem, dumą, zadowoleniem, myślał:
— Gdyby mnie ojciec Lucylli mógł widzieć w tej chwili; może spojrzałby łaskawym okiem na adwokata bez klientów; szkoda, że go niema w ogrodzie.
Opróżniły się kawiarnie, restauracye, sale tańca, domy gry. Cyrk i teatry zawiesiły przedstawienia. Tłum wylał się na ulice. Kto posiadał jaką starą rusznicę, pistolet, szpadę, szable, biegł po nie do domu.
Wichrem przeleciała plotka o nowej nocy św. Bartłomieja nad Paryżem. Strach przed karzącą ręką króla zaniósł ją w najdalsze zaułki przedmieścia. Z tych brudnych zaułków, z gniazd pijaństwa i grzechu, z wszystkich plugawych nor i dziur nędzy i zbrodni,