Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/209

Ta strona została przepisana.

tylko trzech Niemców, a uciekający naród roznosił po mieście wieści alarmujące: Royal Allemamd morduje patryotów — czarni urządzają noc św. Bartłomieja — do broni; — zemsta — śmierć księciu de Lambesc, łotrowi, zbójowi!
Łotr, zbój, oczyściwszy plac Vendôme, wkraczał na czele swoich ludzi wolno do ogrodu Tuileryjskiego. Zaledwie ukazał się w ogrodzie, posypał się na niego i na jego żołnierzów z tarasu pałacu rzęsisty deszcz kamieni; butelek, krzeseł, strzałów.
W piersiach księcia, szlachcica, oficera zabiło serce żywiej, krew uderzyła mu do głowy. Spojrzał na żołnierzy. I oni marszczyli brwi, ruszali się niecierpliwie w siodle, błyskające oczy ich prosiły: rozkaż, a nauczymy tę hałastrę szanować mundur króla.
Książę milczał, tłumił w sobie siłą woli gniew. Niech nikt nie powie, że szlachcic, że rycerz strzelał do oszalałego] motłochu. Żołnierz bije się tylko z żołnierzem,.
Z terasy nadbiegła gromadka patryotów. Obskoczyli księcia, chwytali go za nogi, szarpali go za mundur, usiłując go ściągnąć z konia.
— Śmierć zbójowi, zdrajcy!
On, nie Chcąc użyć broni, manewrował koniem, stawał dęba, rzucał się w bok. Jakiś