Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/212

Ta strona została przepisana.

cież w pochodzie za biustami Neckera i Filipa Orleańskiego, ryczeli razem z innymi: niech żyje stan trzeci, na pohybel czarnym! Za tak wyraźny, jawny patryotyzm, należy im się nagroda.
Całemi bandami ciągnęła kanalia z ulicy w ulice. Gdzie się świeciło: u piekarza, rzeźnika, w szynku, w sklepie kolonialnym, bławatnym, jubilerskim, tam rzucała się tłuszcza na łatwy łup. Gdzie się nie świeciło, gdzie były drzwi i okna zamknięte, tam druzgotały je, otwierały drągi żelazne. Oddawaj „nieprzyjacielu narodu“ patariyotom: chleb, wódkę, kiełbasę, przyodziewek, pieniądze, bo jeżeli będziesz się opierał... Wystawiona rusznica, podniesiona szabla, pika dopowiadały reszty.
Weselsi bandyci wpadali do domów prywatnych: prosimy o dobrą kolacyę! Jedli, pili, kazali sobie przygrywać na klawikordzie, na harfie i odchodzili, zabrawszy srebrne widelce, łyżki, noże i zegarki.
Przedmieścia nienawidziły rogatek. Cło pobierane na rogatkach podnosiło ceny chleba i wina. Cóżby to była za wolność, gdyby patryotom nie było wolno jeść taniego chleba i pić taniego wina?...Że miasto potrzebuje pieniędzy, cóż to obchodził patrotów?
— Na rogatki! — krzyknął jakiś domorosły ekonomista.