Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/214

Ta strona została przepisana.
XIII.

Wschodzące słońce zastało Paryż w trwodze, bez rządu, bez policyi, bez obrony. Rabusie gospodarowali w mieście, jak w boru.
Skąd wzięli się „patryoci“, których sam wygląd przerażał? Ohydne, bezczelne, zmierzwionym włosem porosłe twarze, postacie muskularne, okryte brudnemi, cuchnącemi łachmanami, uzbrojona w kosy, siekiery, drągi, widły i stare rusznice... Kto wpuścił taką hałastrę do najwytworniejszego miasta Świata cywilizowanego? Wielu z mich nie mówiło po francusku, byli cudzoziemcami, przybyli, niewiadomo skąd.
Nikt ich nie wpuszczał, Zlecieli się sami z całej Francyi i z ziem sąsiednich, uciekinierzy z więzień, z pod szubienicy, dezerterzy z wojska, jak zlatują się kruki, sępy, hyeny i szakale do rozkładającego się ścierwa. Grzech i zbrodnia wietrzyły w rewolucyi anarchię, w anarchii trupa porządku społecznego, bezkarność, swawolę.