Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/215

Ta strona została przepisana.

Po nocy strasznej nastąpił dzień straszniejszy. Do zawodowych złodziejów, rabusiów i morderców przyłączyła się głodna nędza przedmieść. Pięćdziesiąt tysięcy „patryotów“ zalało główne ulice Paryża. Patryotów, bo cała ta plugawa hałastra ustroiła się w purpurowy płaszcz bojowników wolności w błyskotliwe strzępy popularnych haseł.
Oto był w Paryżu klasztor św. Łazarza w którymi znajdowały się bogate spichlerze zboża i mąki. Tak nakazywał zakonnikom, karmiącym ubogich, edykt królewski. „Naród przymiera głodem, a podłe mnichy, przyjaciele czarnych, kąpią się w morzu mąki?...“ Zabrać pasibrzuchom skarby.
Komenda kilku drapichrustów zmienia się natychmiast w czyn. Uzbrojony tłum rzuca się na klasztor, zabiera zboże, mąkę, wiezie pięćdziesiąt dwa wozy do hal. Ale jakżeby to było, żeby motłoch ustroiwszy się w togę sprawiedliwości narodowej, nie miał sobie pohulać po swojemu, nie miał burzyć, druzgotać? Jedyna to sztuka którą potrafi dobrze, którą ogromnie lubi.
Łazarzyści, zajmujący się nauką, posiadali bogatą bibliotekę, gabinet przyrodniczy, fizyczny, galeryę obrazów. Wieki składały się na te skarby naukowe i artystyczne.
Co temu narodowi, który gospodaruje od wczoraj w Paryżu, po takich bzdurstwach?