Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/217

Ta strona została przepisana.

awantury nie było warto wychodzić na ulicę, alarmować miasta. Trzeba się dobrze zabawić. Na arystokratów, na czarnych! Mało w Paryżu tych „nieprzyjaciół wolności“. Oto pan de Crosne, naczelnik policyi. Bandyci i kanalia z przedmieść znają go dobrze. Niejednokrotnie zalał im sadła za skórę. Teraz oddadzą mu z czubem za jego niepotrzebną ciekawość, za wtrącanie się do cudzych spraw. Albo pan de Sombreuil, komendant, gubernator miasta. Poszczuł na nich, na „porządnych ludzi“, tych wściekłych psów, tych zbójów w królewskiej liberyi, kiedy chcieli ukarać zdrajcę Réveillona.
Pan de Crosne i pan de Sombreuil uciekli ledwie z duszą z domów zburzonych. Ani jeden mebel nie ostał się w ich mieszkaniach przed „sprawiedliwym gniewem narodu“.
Tłum bandytów rośnie z każdą godziną. Zachęceni powodzeniem, bezkarnością pogromców Łazarzystów, naczelnika policy i gubernatora miasta, łączą się z nimi wszystkie żywioły niespokojne. Ale za mało broni dla wszystkich. W „Garde-Meuble“ leży mnóstwo strzelb, walają się w kurzu magazynów całe stosy różnej broni i zbroi, pamiętającej jeszcze czasy rycerstwa. Zabrać tę broń i tę zbroję! One są własnością narodu. Wszystko, co się znajduje we Francyi, należy przecież do narodu. Każdemu wolno wziąć, co mu się tylko