Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/218

Ta strona została przepisana.

podoba. Tak uczą od kilku miesięcy politycy kawiarniani i uliczni.
Teraz nie lęka się już pijana hołotka nikogo, niczego. Odziana w stare hełmy rycerskie, uzbrojona w halabardy, miecze, przebiega ulice i grabi, rozbija, druzgoce. Kogo spotka po drodze, tego obdziera z biżuteryi, zegarków, lasek, z sukien. Kobietom wyrywa z uszu kolczyki, z rąk wachlarze; elegantkom ściąga nawet trzewiki z nóg. Powozy szlachty wlecze przed ratusz i pali ku pociesze pauprów. Nie mogąc się zemścić na osobie księcia de Lambesc, zbója, łotra mści się gniew ludu na jego karecie.
Blady strach padł na Paryż. Jeżeli władza nie poskromi bandytów, zmieni się stolica świata cywilizowanego w kilka dni w kupę gruzów. Już palą się pałace, już walą się z łoskotem sklepy piekarzów, szynki, winiarnie, rzeźnie.
Ale jaka władza?
Władzy legalnej, władzy króla nie uznaje nikt od wczoraj. To „nieprzyjaciel“, to „czarny wróg narodu“. Tak głoszą patryoci z „Palais Royal“. Oni jedni radują się, wi chwili kiedy Paryż truchleje. Niech się naród zabawia po swojemu, niech się nauczy bić, niech przywyknie do burzenia, albowiem, tylko na ruinach całej przyszłości powstanie gmach nowego porządku, godnego oświeconych oby-