czytali najgorętsi patryioci, stali goście kawiarni „Foy“. Dziś nosi cały Paryż jego zieloną kokardę i rozchwytuje jego pamflety.
Kamilkowi przewróciło się w główce od tej sławy. Zdaje mu się, że jest twórcą rewolucyi, jej wodzem, jej duszą. Do ojca swojego, rozumnego trzeźwego człowieka, który tłumił jego młodzieńcze zapały wezwaniem do umiarkowania, napisał jeszcze dziś: „wielka cześć stolicy wymienia mnie pomiędzy twórcami rewolucyi; są nawet tacy, którzy nazywają mnie jej twórcą jedynym“. Upił się sławą, nie wiedział, że na rewolucyę składają się pokolenia. On to głównie układał listę przyszłych proskrybowanych. Zapomniał tylko, biedny, o swojem własnem nazwisku.
Nie wszyscy jednak patryoci stracili przytomność. Znalazły się pomiędzy nimi głowy spokojniejsze, które zrozumiały, że nie można oddać stolicy kraju na łup bandytom, że trzeba bronić obywateli przed swawolą rabusiów.
Było to obowiązkiem króla, naturalnego stróża porządku publicznego. Ludwik powinien był wysłać natychmiast wierne pułki na ulice Paryża, oczyścić je z plugawego robactwa i ukarać jawny bunt gwardii francuskiej. Spiesząc się, byłby był przywrócił stolicy spokój, a koronie gasnący z dniem każdym blask powagi monarszej.
Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/220
Ta strona została przepisana.