Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/221

Ta strona została przepisana.

Więcej, niż bandytów obawiali się rewolucjoniści paryscy pospiechu i energii króla. Spełniając swój obowiązek, byłby był zniszczył ich robotę, ich nadzieję.
Obawiali się niepotrzebnie. Ludwik bowiem nie umiał się spieszyć i nie zdawał sobie sprawy z grozy położenia. Co się działo w Paryżu, wydało mu się zwykłą awantura uliczną, na której poskromienie starczy policya. Wprawdzie malowało mu otoczenie dworskie skutki jego nieopatrzności w kolorach najczarniejszych, on jednak uśmiechał się zwyczajem swoim dobrotliwie i odpowiadał: niema się czego spieszyć, jeszcze się dom nie pali.
A dom królewski palił się już naprawdę.
W tej ciężkiej chwili kiedy najniższe instynkty i podłości ludzkie wyszły z bronią w ręku na ulicę, urągając prawu, grożąc zagładą całej cywilizacyi i kulturze przeszłości, owocowi myśli i pracy lat tysiąca, w chwili rozzuchwalonych do szału namiętności, kiedy tylko silna, zwarta, sprężysta władza mogła stłumić pożar, ogarniający Francyę. — Zgromadzenie Narodowe robiło wszystko, aby odjąć koronie, legalnej władzy, resztki powagi. Łącząc się z wywrotowcami, potępiło dymisyę Neckera i zażądało od króla wycofania wojsk z okolic Wersalu i Paryża.
Doktrynerom politycznym, którzy nie mieli jeszcze wyobrażenia o psychologii tłumu,