Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/225

Ta strona została przepisana.
XIV.

Północ.
Na murach i Bastylii ukazało się kilku mężów. Jeden z nich, człowiek starszy, szczupły, przechylił się przez parapet i słuchał.
Był to margrabia de Launay, komendant Bastylii.
Słuchał długo, uważnie. Raportowała mu straż, że kilka strzałów padło w pobliżu fortecy. Czy znaleźliby się w Paryżu szaleńcy, którymby przyszło do głowy atakować Bastylię? Tylko wino lub fantazya młodości mogłyby poddać tak dziecinny pomysł. Atakować Bastylię? Trzeba licznego wojska i dobrej artyleryi, aby wziąć tego kamiennego potwora, spoglądającego od lat pięciuset na Paryż bezlitosnem okiem. Czterdzieści stóp wysokości, trzydzieści grubości mają jego mury, opasują go fosy, w których potopią się tysiące odważnych, zanim dotrą do pierwszego mostu; bronią go armaty, które zamienią całe przedmieście św. Antoniego w perzynę. Któżby się odważył? Lud paryski?