Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/231

Ta strona została przepisana.

Kiedy improwizowani generałowie perorowali, olśniewając rozgorączkowany tłum nadzwyczajnymi pomysłami, wskoczyło dwóch starych, byłych żołnierzy na dach kordygardy, przyczepionej do muru obok mostu zwodzonego. Grzmotnęli toporami po łańcuchach, podtrzymujących most. Pękły łańcuchy, most opadł z brzękiem — droga na pierwszy dziedziniec była otwarta.
Z szumem i łoskotem potoku, który przerwał tamę, wtłoczył się lud na most, zalał pierwszy dziedziniec warowni.
Równocześnie nadciągał z miasta liczniejszy oddział uzbrojonych ochotników, prowadzonych przez gwardzistów francuskich. Trzy armaty szły z nimi.
Teraz przestał być szturm nieszkodliwą zabawką. Zawodowi żołnierze zmieszali się z ludem, oficer Elie objął komendę, armaty mogą otworzyć bramy warowni. Niepotrzebnie pozwoliła załoga zająć ludowi bez oporu pierwszy most.
Zrozumiał to pan de Launay. Obok niego stał kapitan de Flue, dowódca Szwajcarów.
— Panie komendancie, dosyć filozofii i uczuć humanitarnych — odezwał się. — Jesteśmy żołnierzami jego królewskiej mości, obowiązkiem naszym bronić twierdzy króla. Z ośmdziesięciu inwalidami i trzydziestu dwoma Szwajcarami nie utrzymamy Bastylii,