Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/233

Ta strona została przepisana.

szukał ofiar dokoła siebie. Ktoś spostrzegł trzech inwalidów, którzy przyglądali się razem z innymi ciekawemu szturmowi. „Zdrajcy, dają z dołu, z zewnątrz znaki załodze, strzelali do patryotów!“ Nie mogli się porozumiewać z załogą, bo nie należeli do niej, nie mogli strzelać do nikogo, bo nie mieli z sobą karabinów... Nic to... Wściekłość nie rozumuje, nie słucha tłumaczeń... Bogu ducha winnych inwalidów pochwyciło kilku patryotów i zawlekło do ratusza: Zabić ich, powiesić! Z wielkim trudem wyrwał komitet wyborców niewinnych ludzi z rąk rozjuszonych sędziów.
W dziedzińcu warowni ujęto pannę de Monsigny, córkę jednego z oficerów Bastylii. W tryumfie przyprowadzono ją przed oblicze patryotów. „Oto córka tego zbója, tego piekłu zaprzedanego mordercy, Launay’a. Rzucić ją w płomienie, spalić ją! Niech ten podły służka czarnych zdechnie z rozpaczy, patrząc na śmierć męczeńską swojego dziecka!“ Dziewczyna zaklina się, że nie jest córką komendanta, prosi, błaga, załamuje ręce. Prosi, błaga daremnie. Jeden z patryotów przyniósł siennik, wypchany słomą, zapalił go, inni pochwycili dziewczynę: „Spalić pomiot zdrajcy!“ W chwili, kiedy płomienie miały już objąć pannę de Monsigny, przyskoczył stary żołnierz, Aubin Bonnemére, wyrwał ją z rąk katów i uniósł zemdloną.