Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/240

Ta strona została przepisana.

i odwagę, przysięgli na czas służby posłuszeństwo królowi i swojemu kapitanowi i będą strzelali dopóty, dopóki im kula lub rozkaz pana de Flue nie wytrącą karabina z ręki. Wojna jest ich rzemiosłem.
Pan de Flue spostrzegł wahanie się inwalidów.
— Żołnierze, czy będziecie strzelali do tych starych niedołęgów, gdyby stchórzyli? — zapytał swoich Szwajcarów, wskazawszy szpadą inwalidów.
— Będziemy, kapitanie.
— Czy zginiecie wszyscy do nogi, jeżeli taka będzie wola Boża?
— Zginiemy, kapitanie.
— Czy pan słyszy, panie komendancie? — zwrócił się pan de Flue do pana de Launay.
Komendant słyszał i pobladł. Wstyd żołnierski uderzył go w twarz, ale silniejszym od wstydu był w tej chwili dziwny, niezrozumiały mu lęk, który sparaliżował jego wolę.
Nie śmiał podnieść oczu na Szwajcara. Milczał.
A Szwajcar mówił do niego głosem stłumionym:
— Wy chcecie walczyć z rewolucyą, wy, szlachta francuska? Gnuśne życie wysuszyło w kościach waszych miąsz, gadanina filozoficzna stoczyła waszą wolę, jak szpetne roba-