Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/241

Ta strona została przepisana.

ctwo żre rdzeń dębów, przedobre wychowanie oduczyło was sztuki rozkazywania. Idźcie na salony bawić damy.
— Kapitanie! — zawołał pan de Launay, dotknięty do żywego.
— Zamiast się obrażać, skieruj pan armaty na pierwszy dziedziniec. Spójrz pan, co się tam dzieje.
Pod kulami Szwajcarów wtaczali gwardziści francuscy dwie armaty na dziedziniec, naprzeciw drugiego mostu. Jeżeli im się uda rozbić drugą bramę, będzie droga do wnętrza Bastylii otwarta.
Pan de Launay schwycił sam zapalony lont i stanął przy armacie. W tej chwili zaszumiał znów nad murami, nad wieżami straszny krzyk ducha czasu: à bas la Bastille!
Lont wypadł z ręki komendanta.
— Nie mogę, nie chcę strzelać do swoich — rzekł głosem złamanym. — Cały naród francuski przekląłby mnie.
— Nie chcemy strzelać do swoich — zawołali inwalidzi, otoczywszy komendanta. Oddajmy narodowi Bastylię.
— Tchórze! — krzyknął pan de Flue. — Szwajcarowie, do roboty! Pokażcie Francuzom, jak się spełnia obowiązek żołnierski!
Ale teraz odzyskał pan de Launay energię.