Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/242

Ta strona została przepisana.

— Rozporządza się pan w cudzym domu, kapitanie — zawołał. — W Bastylii rozkazuje jej komendant.
Pan de Flue pochylił szpadę. Prawda... W Bastylii nie on rozkazywał, był tylko przydany do pomocy komendantowi. Nie on będzie odpowiadał przed sądem wojennym, za zdradę, za tchórzostwo. Cóż zresztą jego, cudzoziemca, mógł obchodzić honor francuskiego oręża? Niech Francuzi robią u siebie, co uważają za dobre.
— Rozkazuj, komendancie — rzekł.
Z głową pochyloną, niepewnym głosem wahania mówił pan de Launay.
— Nasz dobry król, gdyby wiedział, co się dzieje w tej chwili w Paryżu, nie pozwoliłby strzelać do narodu. I nasza zwierzchność nie pochwala prawdopodobnie rozlewu krwi, bo nie nadesłała żadnych rozkazów.
Nie wiedział, że patryoci przejęli dwa rozkazy barona Besenvala, nakazujące bronić fortecy aż do ostatnigo żołnierza.
— Rozkazuj, komendancie — powtórzył pan de Flue.
— Oddamy narodowi Bastylię, kapitulujemy pod warunkiem, że wyjdziemy z niej cało, że włos nie spadnie z naszych głów.
Zdumieni Szwajcarowie spojrzeli na swojego kapitana pytająco:
On rzekł głosem drżącym: