Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/244

Ta strona została przepisana.

Ale któż zatwierdzi warunki kapitulacyi? Tłum nie zna prawa wojennego, nie wie, że słowo żołnierskie obowiązuje pod groźbą utraty czci. Niesie go i prowadzi namiętność, nie ujęta w kleszcze karności.
Atakiem dowodził od godziny Elie. On jeden, oficer, mógł być rękojmią wykonania warunków kapitulacyi. Przyjął je, dał parol oficerski — drugi most opadł z brzękiem łańcuchów — droga do wnętrza Bastylii była otwarta.
Brzęk łańcuchów i łoskot opadającego mostu przebudził w duszy pana de Launay sumienie żołnierskie. Zadrżał na całem ciele, gorący rumieniec wstydu oblał jego bladą dotąd twarz. Spojrzał na dół, na tłoczący się w pierwszym dziedzińcu tłum, wzrokiem osłupiałym. Co się to stało? On, żołnierz, oficer, szlachcic, stchórzył i oddał fortecę niesfornej bandzie wichrzycielów? Wieczna hańba spadnie na jego głowę, na jego nazwisko, na jego cały ród, daleka potomność będzie go wskazywała palcami: tchórz, zdrajca! Cóż jego, komendanta fortecy, mogły obchodzić: filozofia, uczucia humanitarne, nowe idee, ludność Paryża? Jego obowiązkiem było bronić Bastylii aż do ostatniej kropli krwi, jego honorem — zginąć pod jej gruzami. Ktoś go oczarował, rzucił w jego serce nie wytłómaczony niczem lęk, odjął mu przytomność umysłu, oślepił go, ogłuszył.