Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/246

Ta strona została przepisana.

przedmieścia — wtargnęli do fortecy. Cóż takich zwycięzców obchodzi dane słowo? Kodeks wojskowy nic uczył ich honoru żołnierskiego, dotrzymania warunków kapitulacyi, uszanowania zwyciężonych, nie ujął ich swawoli w kleszcze posłuszeństwa, karności.
Pijani „zwycięstwem“, tryumfowali po swojemu. Kto miał nabita rusznicę, ten strzelał na oślep, nie mierząc, nie wiedząc, do kogo strzela: do przyjaciela czy nieprzyjaciela. Kto miał szablę, szpadę, pikę, ten ciął, kłuł na prawo i lewo, nie zważając, kogo rani. Cóżby to było za zwycięstwo, gdyby nie było wolno mścić się na zwyciężonych za opór? Tłum nie rozumie, że załoga, broniąc fortecy, powierzonej jej opiece, spełnia tylko obowiązek. Daremnie nawoływał do porządku Elie, prosili gwardziści francuscy. Hucząca fala uniosła ich z sobą, grożąc: z drogi, zdrajcy, bo nauczymy was respektu dla narodu!
I cóżby to było za zwycięstwo, gdyby sobie zwierzę ludzkie, spuszczone z łańcucha strachu przed karzącą ręką prawa, nie miało pohulać? Tłum rzucił się na koszary oficerskie. I jak w klasztorze Łazarzystów, jak wszędzie, gdzie się motłoch upił wolnością, nie ocalał i tu ani jeden sprzęt. Wszystko rozleciało się na drzazgi pod toporami patryotów.
Inwalidzi, złożywszy broń wzdłuż muru, czekali na oznaki wdzięczności narodu, na którą