Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/255

Ta strona została przepisana.

też wypić lampkę dobrego wina? Możecie mi połamać żebra, ale zanim wam się ta sztuka uda, pojedzie kilku z was na kosie śmierci na smotę do ojca Belzebuba. Mniemam, że wino francuskie jest smaczniejsze od smoły piekieł, jak sądzicie?
Wyjąwszy z kieszeni kamizelki kilka luidorów, pokazał je oberwańcom.
Widok pistoletów i złotów usposobił patryotów życzliwie dla arystokraty.
— Mądry szlachcic, niech żyje! Takich nam potrzeba. Rozumie się, że wino francuskie jest smaczniejsze od smoły Belzebuba. Puścić go — zakomenderował jeden z drabów, uzbrojony w pikę.
Patryoci wydzierali sobie ze łbów włosy, podbijali sobie pięściami oczy, walcząc między sobą o luidory, a Gaston jechał na przedmieście św. Antoniego.
Kiedy się zbliżał do przedmieścia, doznał wrażenia, jakby się znalazł w lesie, w samo południe dnia lipcowego. Zdawało mu się, że miliardy muszek i leśnych pajączków wygrywają na niewidzialnych harfach słodką, do snu usposabiającą kołysankę dnia upalnego.
Grało, brzęczało zcicha powietrze.
Im bliższym był przedmieścia, tem wyraźniejszem stawało się owe monotonne brzęczenie. Na zakręcie ulicy zmieniło się w prze-