Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/259

Ta strona została przepisana.

symbolu despotyzmu. Cisnąc się do przodu, zgubiła księżnę. Wchłonięta przez tłum, straciła swobodę ruchów.
Przybyła w nadziei, że bohaterstwo ludu podniesie jej duszę zwątpioną, uzdrowi, odświeży jej serce, zrażone do „czystego pierwotnego człowieka“ tem, co widziała na wsi i w miastach prowincyonalnych, co czytała w świstkach rewolucyjnych.
Jeśli kiedy, to w chwili wielkiego podniecenia, uniesienia i zapału, buchnie prawdziwa natura ludu wysokim, jasnym płomieniem szlachetności.
Tak się spodziewała. Uczył ją przecież Jan Jakób Rousseau, że tylko człowiek pierwotny umie być wspaniałomyślnym i cnotliwym.
A oto widziała, jak „zwycięzcy“ wyprowadzali z Bastylii inwalidów i Szwajcarów, jak pastwili się bez miłosierdzia nad żołnierzami, których całość poręczyli słowem. Tuż obok niej padł jeden z oficerów, zabity kolbami, tuż obok niej runął na bruk pan de Launay, zali łuty bagnetami, rozsiekany szablami. Głośnym płaczem wybuchnęła, kiedy ujrzała straszną, sponiewieraną głowę komendanta na widłach. Chciała uciec, schronić się przed tym ohydnym obrazem ludzkiej dzikości. Nie mogła. Tłum niósł ją z siłą wirów podwodnych. Szła, chwiejąc się, czepiając się murów, na pół