Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/261

Ta strona została przepisana.

cie powagi władzy, która was broni przed samowolą zbrodni, przed złością złych — wołał — nie obrażajcie dobrego króla, który kocha naród, myśli o jego szczęściu, nie słuchajcie nierozumnych szczekaczów, nie wiedzących, co czynią, dokąd dążą. Oto wzeszło zaledwie słońce wolności, a już płynie krew bratnia, krew francuska. Grzeszna to wolność, która plami się krwią niewinną. Wznieście się do wyżyn wolnych obywateli wolnego narodu, szanujcie cudze przekonania, aby wasze szanowano. Wszyscy pragniemy konstytucyi, swobody, wszyscy czujemy potrzebę przebudowy państwa, nie wyjąwszy króla, szlachty i duchowieństwa, których wy nazywacie niesłusznie wrogami ludu...“
— Nie słuchajcie tego obłudnika, tego kłamcy, to czarny — odezwał się głos, podobny do ryku wołu. — Z ambony z nim! Niech opowiada swoje androny starym babom. Arystokrata, pies, zdrajca!
Panna de Leval widziała, jak ksiądz podnosił ręce w górę, mówił coś jeszcze, ale jego głosu już nie słyszała. Pokryła go wrzawa piekielna. Słuchacze rozpadli się na dwie połowy, z których jedna usiłowała ściągnąć księdza z ambony, druga broniła go krzykiem, pięściami.
Ten gorszący obraz rył się we wnętrznościach „filozofki“, „entuzyastki wolności“ pa-