Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/262

Ta strona została przepisana.

zurami drapieżnego zwierzęcia. Dokoła niej huczał od kilku miesięcy wicher nienawiści. Dokądkolwiek spojrzała... w Zgromadzeniu Narodowem, w salonach, na ulicy, w miastach prowincyonalnych i po wsiach, w broszurach i gazetach, w kościele nawet, wszędzie, zewsząd syczała na nią tysiącogłowa, krwiooka żmija mściwej nienawiści. Na dnie tej nienawiści czuła pospolitą, nikczemną zawiść, wyciągającą chciwe ręce po cudze dobro. Zamiast purpurowego płomienia entuzyazmu, buchnął z duszy narodu francuskiego potok żółtej nienawiści, która pożerała wszystko, czego się dotknęła.
Przyparta do filaru, połykała panna de Laval gorzkie łzy rozczarowania. Już się nie łudziła, już odsłoniły przed nią wypadki, jakie przeżyła, głąb natury ludzkiej, już przestała wierzyć w nieomylność „nowej ewangelii“, którą tak gorąco miodem sercem ukochała.
Czuła się w tej chwili tak samotną, jak gdyby ją dokoła otaczała głucha pustynia, zasiana samymi grobami. Jeden tylko barwny, wonny kwiat rósł na tej pustyni, na tych grobach jej złudzeń. Cała jej dusza uczepiła się tego kwiatu życia, całe jej serce oplotło go. Gdzie jesteś, Gastonie? Dlaczego niema ciebie przy mnie w tej chwili?
Dokoła niej huczał wicher nienawiści, a ona, oderwana myślami od gorszącego obra-