Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/264

Ta strona została przepisana.

netkę, laskę. Ona broniła się instynktownemi odruchami mordowanego zwierzęcia, przypomniawszy sobie w tej okrutnej chwili Boga, modląc się bezładnie, porwanemi słowami, zaklęciami, łkaniem: Boże, zmiłuj się nademną, Ojcze nasz, wysłuchaj mnie, Panie, który jesteś... święć się Imię Twoje, wybaw mnie, w Imię Ojca i Syna...
Spadły z niej suknie strzępami, spadł gorset, brudne ręce rozerwały jej koszulę na piersiach.
W tej chwili ukazał się w kościele Gaston. Ujrzawszy, co się dzieje, wpadł między oszalałe kobiety, ujął hrabiankę w pół, wziął ją w ramiona i wybiegł na ulicę. Biegł szybko, nie oglądając się poza siebie, szukając oczami jakiego schronienia.
Ulica była już pusta. Zdaleka tylko było jeszcze słuchać okrzyki zwycięzców Bastylii.
Wpadł w jakąś boczną uliczkę, spostrzegł domek z ogródkiem, furtka była otwarta — wszedł.
Biegnąc, nie zauważył, że ciało hrabianki stało się w jego objęciach ciężkie, że głowa jej zwisła na jego ramieniu. Zemdlała. Ostrożnie ułożył ją na murawie, zdjął surdut i okrył nim obnażoną.
W ogródku była studnia. Nabrawszy kapeluszem wody, ukląkł przed zemdloną i zwilżył jej twarz.