Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/265

Ta strona została przepisana.

Panna de Laval otworzyła oczy, spojrzała na niego zdziwiona, nie zdając sobie w pierwszej chwili sprawy z tego, co się stało. Z wracającą przytomnością wróciła jej pamięć, jasny płomień miłości zamigotał w jej źrenicach — usta jej okwiecił słodki uśmiech.
— Ukochany mój — szepnęła tak cicho, iż tylko ucho kochające mogło uchwycić ten szept ledwie poruszających się ust.
On przygarnął ją do siebie, ona przytuliła się do niego, drżeli oboje w pierwszym uścisku miłości, oblani żarami pierwszego pocałunku.
Nie przysięgali sobie miłości. Bicie ich serc przemawiało wyraźniej od gorących słów, od zaklęć i przysiąg.
Drzwi domku skrzypnęły, ktoś wchodził do ogrodu. Pierwszy Gaston oprzytomniał Obejrzawszy się, spostrzegł jakąś starszą kobietę, należącą, jak poświadczały jej suknie, do gminu miejskiego. Szła ku nim.
Podniósłszy się, zbliżył się Gaston do niej.
— Przepraszam panią — rzekł — że prezentuję się pani w tym stroju (był bez surduta, w kamizelce), jestem wice-hrabia de Clarac, członek Zgromadzenia Narodowego.
Kobieta uśmiechnęła się.
— Niepotrzebnie pan wice-hrabia przeprasza odezwała się. — My kobiety z ludu jesteśmy do takiego stroju przyzwyczajone.