Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/266

Ta strona została przepisana.

Nasi mężowie i bracia kładą surduty tylko wtedy, kiedy wychodzą na miasto.
— I przepraszam panią, że ośmieliłem się schronić z hrabianką de Laval do jej ogrodu przed dzikością pijanych wiedźm.
Z hrabianką de Laval, z hrabianką Zofią? — zapytała kobieta zdziwiona.
— Tak, z hrabianką Zofią — potwierdził Gaston.
— Któżby nie znał na naszem przedmieściu tej szlachetnej, dobroczynnej damy? Setki ubogich nie umiera z jej łaski z głodu. Któż ośmielił więc znieważyć hrabiankę?
Kiedy Gaston opowiedział okrutną przygodę panny de Laval, pokiwała właścicielka ogródka głową.
— Tak — rzekła — zaczynają się w naszym kochanym Paryżu dziać rzecz niesłychane. Wszyscy próżniacy i pijacy nazywają się patryotami, grożąc nam, spokojnymi, pracowitym robotnikom, latarnią. Że też nasz kochany król nie nauczy tych łajdaków moresu.
Zbliżywszy się do panny de Laval, przyklękła.
— Niech się panna hrabianka nie boi prostej kobiety — mówiła głosem miękkim — nie należę do owych patryotek, które za trzy liwry dziennie i butelkę gorzałki krzyczą od świtu do nocy: Niech żyje stan trzeci! i lecą wszędzie z wrzaskiem i klątwą, gdzie im ci próż-