Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/267

Ta strona została przepisana.

niacy z Palais Royal każą lecieć. I między nami na przedmieściu, są arystokraci, co wierzą w Boga, szanują króla i nie zazdroszczą nikomu pełniejszej miski i lepszego przyodziewku. Bardzo te pijaczki pannę hrabiankę skrzywdziły? Biedna, dobra pani.
Nawet nie przypuszczała właścicielka ogródka, ile pociechy spadało z jej słów życzliwych kroplami kojącego balsamu w serce panny de Laval. Więc nie wszyscy, których los rzucił w niziny, spoglądają z zazdrosną nienawiścią ku wyżynom społecznym, więc we wszystkich warstwach biją serca uczciwe?
— Bardzo, bardzo pani dziękuję za słowa życzliwe — odezwała się, szczerze wdzięczna.
— Może mogę czem służyć pannie hrabiance? Proszę rozkazywać.
Surdut Gastona, który ją okrywał, przypomniał pannie de Laval bezlitosne dzieło patryotek z przedmieścia św. Antoniego. Była prawie naga.
— Kiedy pani na mnie już taka łaskawa — mówiła przyciszonym, zakłopotanym głosem wstydu — to prosiłabym o pożyczenie mi jakiej chustki i spódnicy. Wszystko zdarły ze mnie te straszne kobiety.
— I mnie przydałaby się, jaka bluza i czapka robotnicza — odezwał się Gaston. — Bezpieczniej dziś na ulicach w sukniach ludu.