Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/273

Ta strona została przepisana.

dzie do Paryża pokłonić się stolicy Francyi i rozgrzeszyć ją swoją sankcyą królewską ze wszystkich gwałtów ostatnich dni.
Tak nakazywała mu jego zacna dusza, czująca wstręt do rozlewu krwi i jego słabość, niezdolna do czynu męskiego. Ale ta zacna, słaba dusza była duszą królewską, dziedziczką władców wielu wieków. Przeto odczuła rozmyślne upokorzenia, do jakiego ją Zgromadzenie Narodowe pospołu z Paryżem zmusiło.
Spochmurniał jeszcze więcej Ludwik, gdy ujrzał w Sevres milicyę paryską. Czekała tam na niego, aby zluzować Szwajcarów i gwardyę szlachecką. Patryoci nie chcieli wpuścić do stolicy tych „lokajów despotyzmu“.
Król namyślał się przez chwilę: jechać dalej, wrócić? Jemu, królowi Francyi, nie było wolno wjechać do stolicy Francyi w otoczeniu jego wiernej straży, zbuntowane miasto narzucało mu gwardyę, której on nie znał, którą widział po raz pierwszy. Był to nowy policzek.
I po raz pierwszy spostrzegł na kapeluszach improwizowanych żołnierzy trójkolorową kokardę, jaką się Paryżowi podobało ogłosić znakiem narodowym. Jak gdyby Francy a nie posiadała przesławnej, białej kokardy Burbonów, która prowadziła wojska francuskie od lat ośmiuset na wszystkie pola bitew, którą nosili z chwałą dla ojczyzny: Kondeusz, Turenne i marszałek de Saxe. Więc nawet w drobiaz-