Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/275

Ta strona została przepisana.

który jeszcze temu kilka tygodni był tak blizki jego sercu, tak ukochany, iż ufał mu, jak sobie. Tych dobrych, świętych złudzeń i uczuć już się pozbył. Już nie wierzył w miłość narodu, który obszedł się z nim, jak z obcym, jak z wrogiem, który posądzał go o zamiary zbrodnicze, o nową noc św. Bartłomieja — jego najłagodniejszego króla Francyi, nie umiejącego skrzywdzić nikogo, nawet szorstkiem słowem.
Bez miłości, niepokojony przeczuciem nieszczęścia, zbliżał się do Paryża, do tego ukochanego grodu królów francuskich.
Ale oto już rogatki.
Astronom Bailly, wybrany merem Paryża bez wiedzy i zezwolenia korony, czekał tu na czele członków komuny.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł, podając Ludwikowi na srebnej tacy klucze miasta — przynoszę Waszej królewskiej Mości klucze dobrego miasta Paryża; — są to te same klucze, które stolica Francyi ofiarowała kiedyś Henrykowi IV. Henryk IV zdobył napowrót swój naród. Dziś zdobywa naród swojego króla.
Ten ładny, zręczny frazes nie potrącił w sercu Ludwika o struny tkliwe. Znał on przecież już dobroć „dobrego Paryża“ i wiedział, „jak naród zdobył swojego króla“. Nawet w tej chwili uroczystej nie oszczędzono mu znie-