we... Jesteśmy zwycięzcami, a cnotą zwycięzców powinna być wspaniałomyślność. Chodźcie do nas, czarni, siadajcie, bawcie się z nami.
Le bonhomme Bailly, jeszcze temu kilka dni skromny uczony, tkwiący cały w cyfrach, lunetach, teleskopach, dziś mer Paryża, mocarz, władca, le roi Sylvain, jaki goi już lud nazywa, chudy, wyschły starowina, poczciwy, zacny od czuba do pięt, podszedł do stolika czarnych i zapraszał ich z dobrotliwością dobrego serca:
— Złączcie się z nami, panowie, będzie nam razem weselej, prosimy, bardzo prosimy.
Podniósł się ksiądz Maury.
— Dziękujemy uprzejmie za łaskawość panów rzekł — korzystać z niej jednak nie możemy, bo nie podzielamy radości panów.
— Dlaczego? — zawołał Bailly — dzień dzisiejszy zrównał nas... oszlifował wszelkie chropowatości naszych odmiennych przekonań. Jesteśmy od dnia dzisiejszego wszyscy wolnymi obywatelami wolnej Francyi.
— Nie wszyscy, panie merze.
Przy wielkim stole, w wielkiej sali nastała cisza. Entuzyaści wolności słuchali.
Bailly wzruszył ramionami.
— Nic nie rozumiem: — bąknął.
— My, duchowni, staniemy się wkrótce paryasami Francyi — mówił ksiądz Maury. — Którzy się nazwali patryotami, odmówią nam
Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/282
Ta strona została przepisana.