Strona:PL Joseph Conrad-Banita 011.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w pełnym kurzu i rupieci domostwach. Dość, że karmił i odziewał większą część tych zwyrodniałych potomków bohaterskich portugalczyków, którzy wzamian czołem przed nim bili, wysławiając go na wsze tony. To go zadawalało. Nie wnikał w motywy tego zadowolenia, lecz wiedział, że dość mu zamknąć dłoń i kiesę, by wielbiciele jego marli głodem, odkąd bowiem Willems zstąpił śród nich i pojął Joannę, córkę ich, siostrę, kuzynkę, postradali resztki zdolności do jakiejbądź pracy, żyli z łaski zięcia, szwagra, kuzyna. Stanowiło to potęgę biuralisty Hudig et C-ie, a Willems lubował się w wielkości.
Nie brakło mu też innych przyjemności i rozrywek. Biegłym był graczem, lubił bilard i karty lubił. Poker rozpowszechnił w Makasarze pewien amerykanin, który zniknął również tajemniczo, jak się był zjawił, oprócz pokerta pozostawując w djalekcie miejscowym przepis „coctailu“, przechowany po dziś dzień przez kuchtę chińczyka, w hotelu Sauda. Willems znał się na napojach, lecz znawstwem tem i biegłością w grze szczycił się o wiele mniej, niż zaufaniem szefa firmy Hudig et C-ie; o wiele też mniej jak znajomością i oceną samego siebie, czem nie przestawał się zajmować, odkąd się wspinał z powodzeniem, po szczeblach karjery. Wierzył w zdolności swe, w genjusz raczej, lubił się nim chwalić, wszem wobec i każdemu z osobna, wykładając długo i szeroko teorję powodzenia. Wykładał ją najchętniej, stojąc pod światłem lampy z bilardowym kijem w ręku, mierząc w bilardową kulę; wykładał za stołem, z kieliszkiem „coctailu“. Wykładem tym przerywał często zawiłości „po-