Strona:PL Joseph Conrad-Banita 041.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dnym z dział, w które okręt był uzbrojony. Barka odpłynęła po wysłanego z listem wioślarza, tymczasem rozwijano żagle. Zwisały z masztów ciężkiemi fałdami w ciszy gwiaździstej i wilgotnej nocy. Na horyzoncie dniało.
— Być w pogotowiu i skorzystać z pierwszego powiewu wiatru, — zakomenderował kapitan, a pochylając się nad towarzyszem, który siedział ze spuszczoną głową, mówił:
— Zawiozę cię do Sambiru. Nie znasz tej miejscowości? Leży nad moją złotodajną ręką, o której ludzie mówią tak wiele a wiedzą tak mało. Znalazłem tam dopływ dla statku tej co mój oto „Flash“ objętości. Rzecz nie łatwa, zobaczysz. Wytłómaczę ci to, zrozumiesz, bo znasz morze... szkoda jeno żeś w jego służbie nie wytrwał. Twarda to służba lecz zacna, najzacniejsza. Tam gdzie płyniemy mam dom handlowy, placówkę. Almayer’a dopuściłem do spółki. Znasz Almayer’a z czasów gdy służył u Hudig’a. Dziś, na nowem stanowisku żyje sobie niby udzielny książę, jak królewiątko, radży całą gębą. Miejscowy Radży sprzyja mi, wszystkich ich mam w kieszeni i w ręku, posłusznych na me skinienie, gdyż we mnie mają jedynego na swój towar kupca i jedynego dostawcę. W miejscowości tej Almayer jest jedynym białym osadnikiem, ty będziesz drugim zanim wrócę z obecnej mej wyprawy, a potem zobaczym co się da zrobić. Nie bój się, dobrze ci tam będzie, jak w ulu, tylko miód zbierać! cała rzecz byś mej tajemnicy nie wydał. Ani mru, mru, gdy wrócisz do swoich. Rozumiesz, ani mru-mru. Polegam na tobie i więcej ci o tem powiem z czasem. Pfi, niewyczerpane, mó-