Strona:PL Joseph Conrad-Banita 050.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Babalatchi szukał w zapadłej krainie schronienia dla niepewnej na karku głowy. Był on włóczęgą morskim, rozbójnikiem, żyjącym z korsarstwa, napadów na bezbronne łodzie i tonące okręty. W chwilach wolnych od korsarstwa a może i przy rozkwicie tego rzemiosła zapędzał się na dalekie wybrzeża, poznał przepych Bombaju, podziwiał moc sułtana Markati, dobijał się nawet o zaszczyt i szczęście dotknięcia niegodnemi usty świętego węgła świętego miasta, wszędzie zbierając skrzętnie mądrość wielorakich doświadczeń, aż przystał na służbę Omara el Badavi. Odtąd oddał się wyłącznie dewocji, został pielgrzymem, chociaż niepiśmienny, nie zdolen był czytać Koranu i natchnionych słów Proroka. Mężny był w istocie, nieustraszony, mściwy, pełen nienawiści ku „białym“, tym zwłaszcza, co stawali na zawadzie rozbojom, gwałtom, handlom niewolnikami, podpalaniom okrętów, przewozowi kontrabandy i tym podobnym niegodnym prawego żeglarza, zajęciom.
Umiał on zresztą pozyskiwać łaski i zaufanie swych wodzów. Zwłaszcza Omar el Badavi, wódz korsarzy, któremu wiernie służył przez długie lata, okazywał mu szczególne łaski, a gdy po długiej karjerze udałych mordów i gwałtów, rabunku i rozboju, powodzenie wodza zachwianem zostało, Babalatchi nie opuścił go, stojąc mężnie wobec pękających pocisków na tonących okrętach, w płonących warowniach świadek śmierci towarzyszy, jęku kobiet, niemowląt płaczu, ruiny i zniszczenia wszystkiego co uważał za świętość, rozkosz i dostojeństwo życia. Ziemia pomiędzy zgliszczami krwią przesiąkła, mogiły „czarnych“ piętrzyły się, jęki rannych wypeł-