Strona:PL Joseph Conrad-Banita 068.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

z Aïszą. Ocknął się ze snu czarodziejskiego, czerpiąc dłonią mętne wody rzeki i chłodząc niemi spieczone wargi. Czółno jego dościgło zagród Sambiru, a on się czuł we władzy mocy, której powolnym być musiał. Pierwszem uczuciem był bunt głuchy. Nie! nie wróci tam więcej! Zdziwiły go, gdy ujął wiosło, jasność dnia, nieba pogoda. Lasy zdawały mu się zieleńsze, niebo głębsze i wyższe, czuł w sobie wzmożone do nieskończoności siły, wstąpiły weń: ufność i wiara, zbudziła się w letarg popadła przedsiębiorczość; zdawało mu się, wodząc okiem po pniach olbrzymich, okalających rzekę, że jednem naprężeniem ramion, jednym zamachem dłoni, zwalić potrafi wiekowym burzom czoło stawiające olbrzymy. Czoło mu pałało, wszystkie pulsy tętniły, pił długiemi haustami mętną wodę rzeki, sam jej niesmak zdawał mu się ambrozją.
Późno już było, gdy wrócił do domu. Śmiałym krokiem przeszedł przez chropowaty ciemny dziedziniec, jasność miał w samym sobie, niepochwytną dla innych, własną, jak skarb najdroższy głęboko ukrytą. Mrukliwe powitanie Almayera było dlań zgrzytem, płoszącym wewnętrzną melodję myśli i uczuć. Zajął miejsce u stołu naprzeciw gospodarza, starając się rozmawiać swobodnie i wesoło, do czego towarzystwo zasępionego Almayera bynajmniej nie zachęcało, lecz po spożyciu obiadu i zapaleniu cygara popadł w zniechęcenie, uczuł wyczerpanie i jak gdyby żal nad jakąś wielką, niepowetowaną chociaż i nieokreśloną stratą. Światła słoneczne pogasły i w jego serce wtargnęły znów: gorycz, zniechęcenie, głuchy żal do samego siebie, swych losów, do świata całego. Chciałby miotać przekleństwa,