Strona:PL Joseph Conrad-Banita 085.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tak ugruntowaną, jak ci się zdaje. Zręczny współzawodnik zachwieje ją, ba! zniszczy, w przeciągu krótkich miesięcy. Grozi to zupełną ruiną. Zbyt długa nieobecność szefa, Luigarda, daje pochop niekorzystnych dlań przedsięwzięć. Słuchaj! nie zmarnowałem tak, jak ci się to zdaje, kilku ostatnich tygodni. Wyciągnąłem z nich więcej korzyści, niżbym wyciągnął gnuśniejąc obok ciebie. Wiele widziałem, coś nie coś słyszałem... Szczery będę. Czyniono mi propozycje... Przekonałem się, że jesteś tu strasznie osamotniony i że sam Patalolo...
— Czort z nim — splunął Almayer — jestem samowładnym panem miejsc tych...
— Czyż nie widzisz...
— Widzę, widzę! — wołał, zaperzając się rzekomy samowładca — masz mię za osła i tyle. Jaką wartość mogą mieć twoje tajemnicze ostrzeżenia? Czy ci się zdaje, że siedząc tu, jak na pokucie od lat tylu, nie wiem, co się gdzie święci? Łotrów tych, krajowców, djabłów nieprzymierzając, znam na wylot, stokroć lepiej, niż ich poznać mogłeś, chociażeś się z nimi bratał i swatał, przez tygodni kilka. Znane mi ich wykręty, podejścia, zdrady, lecz kpię z nich sobie. Myślisz może, żeś pierwszy odkrył tego tam, niech go piorun spali! araba, co tu podpływa rok rocznie, no... i nic nie wskórał. Handel jak był, tak i jest w mojem ręku.
— Co to, — mówił po chwili, — wyzwanie, co? Jeśli ma być wojna pomiędzy nami to twoim ptaszku kosztem. Innych nieprzyjaciół znam i sam się ich, bez niczyjej pomocy ustrzedz potrafię. Co do ciebie mógłbym cię rozdeptać jak padalca...
Almayer wpadał we wściekłość, podniesiony