Strona:PL Joseph Conrad-Banita 098.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oszalałeś panie! — zawołał sprytny doradca, a zwracając się do Aïszy, sztywnej, jak zahypnotyzowanej, z rozwartemi szeroko źrenicami i usty, z rozdętemi nozdrzami, gotowej skoczyć po swą zdobycz, lub ściganego własną zasłonić piersią, posłusznej pomimo to dotknięciu dłoni wiernego sługi, rzekł jej z cicha:
— Trzy dni nie upłynęły... widzisz! wierny jestem danemu słowu, ale ostrzegam cię nieustraszona dziewczyno, ostrzegam: pamiętaj! Bądź jako morze cofające się od warg pragnieniem spalonych... jako morze!
Podobna wypuszczonej z napiętego łuku strzale, Aïsza rzuciła się ku furtce i znikła za nią. Lakamba i Babalatchi powiedli za nią wzrokiem. Za furtką wrzało, lecz wrzawę zgłuszył rozkazujący głos kobiecy:
— Puśćcie go! puśćcie!
Przycichło. Po chwili imię Aïszy, pokonanego lecz walecznego wodza, nieustraszonej córki, biegło z ust do ust. U podjętej zasłony namiotu jęczał, leżąc na ziemi Omar. Lakamba zwrócił się wzgardliwie tam skąd go dochodziły jęki i skargi, lecz Babalatchi ujął go pod ramię i wywiódł z zagrody pokonanego wodza.
Staruszka pochylona nad warzącą się przy ognisku wieczerzą, cofnęła się, chroniąc za pień olbrzymiego, parasol swych konarów nad zagrodą rozpinającego drzewa. Wrota główne dziedzińca rozwarły się ukazał się w nich Willems tulący do piersi Aïszę, z wyciągniętym przed siebie pistoletem. W padł i leciał jak wicher, minął ognisko, namioty, znikł w mroku z tarcic skleconego, wielkiego i pustego domu.