Strona:PL Joseph Conrad-Banita 107.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

moją i głowy synów moich! „Daoud, mówi, masz szczęście, jeśli posiadasz coś na te złe czasy. Dostaw to co masz do faktorji a przyjmę a konto twej należności“. Tak mówi i klepie mię dłonią po ramieniu. Bogdajby go psa białego...
— Ubilibyśmy go od dawna, — jeślibyśmy mieli wodza i dobre za sobą plecy. Wodzem naszym zostań o Tuan Abdulla!
Abdulla nie uronił słowa; wargi jego poruszały się jednak w miarę jak przesuwał pomiędzy palcami paciorki różańca.
— Pomógłbym wam, — rzekł wreszcie z rozwagą, — jeśliby okręt mój, mógł wpłynąć w koryto rzeki.
— Wpłynie, — zapewnił Babalatchi, — jest tu „biały“ pewien...
— Wiem, — skinął dłonią Abdulla. — Chciałbym się widzieć z Omarem el Badavi i z onym „białym“, o którym pisałeś mi.
Babalatchi zerwał się na równe nogi, wszyscy powstali z miejsc; kobiety znikły szybko z galerji i z tłumnego zbiegowiska na dziedzińcu paru ludzi pośpieszyło zapalić u ognisk smolne łuczywa. Wysłano gońca do wodza Omara a czekając jego powrotu, Abdulla z cicha rozmawiał z Lakambą i z Babalatchi, Sahamin usiadł żując spokojnie liście betelu; Bahassoen, z mieczem w dłoni, rozparł się chełpliwie przed ogniem, wojowniczą postawą budząc podziw sług i domowników magnata. Posłaniec wrócił niebawem.
— Odpowiedź, — pytał Babalatchi?
— Tuan Omar wita Saïda Abdullę jako upragnio-