co pije świeżą wodę po długich dniach palącego pragnienia.
Popchnął drzwi i znów się zwrócił do Abdulli.
— W wielu, wielu rzeczach i razach — rzekł z pełnem znaczenia mrugnięciem jedynej swej powieki — „biały“ pożytecznym być może.
— O ułomności ludzka. O pokuszenie! — westchnął pobożnie arab. — Moc moja w najwyższym! Mamże żywić własną dłonią do nieskończoności psa niewiernego?
— Dopóki potrzebny będzie — szepnął Baba-[1] westchnął pobożnie Arab. — Moc moja w najwyższego i jedno twe, o rozdawco dóbr wszelakich, słowo wystarczy, gdy...
Dalszy szept usłużnego doradcy zgłuszyły suche uderzenia paciorek, przesuwanych szybko w palcach pobożnego wyznawcy Allaha i jego Proroka.
Babalatchi dowiódł Araba do namiotu Omara, słuchał zamiany słów powitalnych i spostrzegłszy zdziwione tą poufałością spojrzenia towarzyszących Abdullowi Arabów, uchylił się tak jak i oni. Czynił to niechętnie, chociaż zdawał sobie jasno sprawę z niemożności kontrolowania rozmowy. Zbliżył się do ogniska skąd słyszał głosy, słów nie mogąc rozróżnić. Abdulla mówił głosem głębokim, z monotonną powagą, od której odskakiwały tem ostrzej skar-
- ↑ Brak części tekstu