Strona:PL Joseph Conrad-Banita 119.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

I w tej właśnie chwili, stojący naprzeciw niego, po drugiej stronie ogniska Babalatchi, zawołał:
— Tuan Abdulla się zbliża!







V.


Już z progu namiotu Omara Arab spostrzegł Willems’a. Spodziewał się ujrzeć „białego“, lecz nie wiedział, że nim jest ten właśnie, znany mu odawna spólnik kupieckiego domu Hudig et C-ie, w którym Willems tak wybitne zajmował stanowisko, zarządzając w imieniu szefa faktorją i ciesząc się pełnem jego zaufaniem.
Tylko niełaski w jaką popadł Willems, jako też przyczyn, Abdulla, jak innych wielu, świadom nie był, gdyż rzecz całą, ze względów na stosunki rodzinne szefa, trzymano w faktorji w tajemnicy tak dalece, że wielu w Madagaskarze oczekiwało powrotu Willems’a z dnia na dzień, z dalekiej jakiejś podróży, przedsięwziętej zapewne w celach konfidencjonalnych. Widząc go na tem tle niespodzianem, Arab zawahał się na progu namiotu Omara. Spodziewał się spotkania z jakimś wielkim morskim, żeglarzem obrażonym na króla mórz, jak zwano Luigard’a, z człowiekiem bez czci i wiary, twardym lecz z którym poradziłby sobie łacno. Tymczasem miał się zmierzyć z kimś mającym rozgłos niezwykłego sprytu, niezwykłej znajomości handlu i miejscowych warunków. Jakim sposobem Willems tu popadł? Abdulla opanował zdumienie i pełen godności zbliżywszy się do Willems’a, powitał go uprzejmym skinieniem dłoni.