Strona:PL Joseph Conrad-Banita 124.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Haï! tak! — odrzekł nagle zasmucony Babalatchi — stary i bardzo słaby...
— Nalegał bym go uwolnił od tego „białego“ — mówił spokojnie Abdulla. — Chciałby go mieć trupem.
— Niecierpliwy, gdyż czuje bliskość własnego końca — westchnął Babalatchi.
— Omar — mówił Abdulla — zamieszka zemną gdy... Mniejsza z tem — machnął dłonią. Tymczasem, pamiętaj, „biały“ ma być bezpieczny jak źrenica oka twego.
— Przykryłeś go mocą ramienia swego panie! — rzekł solennie Babalatchi — to wystarcza.
Stali u bram dziedzińca. Babalatchi przykładając rękę do czoła, ust i piersi, cofał się z uszanowaniem. Abdulla przeszedł.
Na obszernym dziedzińcu domostwa Lakamby wszystko się ożywiło. Gospodarz domu śpieszył naprzeciw gościa, pytające spojrzenie rzucając na postępującego za nim, swego doradcę? Babalatchi uspokoił chlebodawcę, lekkiem mrugnięciem jedynej swej źrenicy. Uspokojony Lakamba pytał gościa czy życzy sobie przyjąć pod dachem jego skromny posiłek czy też odpocząć, gdyż dom jego, słudzy, przyjaciele, wszystko było na usługi Said Abdulla ben Selima. Ten przyciskając dłoń gospodarza domu do piersi, upewniał go przyciszonym głosem, że z natury i przyzwyczajeń jest ascetą, mało zażywa pokarmu i wczasu, pewien jest, że towarzysze jego i słudzy ugoszczeni zostali, że pilno mu wracać. Lakamba wypowiedział żal swój: zmieniono przy czółnie wioślarzy; łódź popłynęła szybko i równo z biegiem wody.