Skoro Abdulla opuścił zagrodę Omara, Aïsza zbliżyła się do Willemsa. Nie zwracał na nią uwagi, zanim nie dotknęła lekko jego ramienia. Wówczas zwrócił się ku niej gniewnie, zerwał z jej twarzy zasłonę, cisnął o ziemię, zdeptał, w napadzie wściekłości. Patrzała na to ze spokojnym, na poły wyzywającym, na poły ciekawości pełnym uśmiechem, z jakim dzieci przypatrywać się zwykły skomplikowanym, mechanicznym zabawkom. Popuściwszy wodze uniesieniu Willems uspokoił się i stał chwil kilka ponury, z zaciśniętemi wargami i wlepionym w ziemię wzrokiem, lecz pod dotknięciem jej dłoni miękł stopniowo i wargi mu zadrgały. Po chwili obrócił się, pochwycił ją w ramiona, do piersi przytulił nagłym, gorącym uściskiem. Równie nagle odepchnął ją. Zachwiała się na nogach, lecz się roześmiała.
— Szaleńcze! A cóżbyś powiedział, gdybyś mię udusił? Ściskałeś mię z taką mocą, żem dech utraciła — zawołała.
— A żyć pragniesz, by znów uciec odemnie — spytał ja miękko. — Powiedz! powiedz Aïszo.
Przystąpiła do niego, spoglądając nań z boku, z pod opadłych na czoło włosów. Oczarowany wpatrywał się w piękną, świeżą, zalotną.
— Co mam powiedzieć temu, co całe trzy dni ani się o mnie zatroszczył? — odpowiadała wymijająco, wymachując ręką przed oczami kochanka, lecz gdy rękę jej pochwycić usiłował, wymknęła mu się.
— Przemocą mię nie dostaniesz — śmiała się perliście — wróciłam, bom sama tego chciała. Nie