Strona:PL Joseph Conrad-Banita 128.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
VI.


Skoro Abdulla opuścił zagrodę Omara, Aïsza zbliżyła się do Willemsa. Nie zwracał na nią uwagi, zanim nie dotknęła lekko jego ramienia. Wówczas zwrócił się ku niej gniewnie, zerwał z jej twarzy zasłonę, cisnął o ziemię, zdeptał, w napadzie wściekłości. Patrzała na to ze spokojnym, na poły wyzywającym, na poły ciekawości pełnym uśmiechem, z jakim dzieci przypatrywać się zwykły skomplikowanym, mechanicznym zabawkom. Popuściwszy wodze uniesieniu Willems uspokoił się i stał chwil kilka ponury, z zaciśniętemi wargami i wlepionym w ziemię wzrokiem, lecz pod dotknięciem jej dłoni miękł stopniowo i wargi mu zadrgały. Po chwili obrócił się, pochwycił ją w ramiona, do piersi przytulił nagłym, gorącym uściskiem. Równie nagle odepchnął ją. Zachwiała się na nogach, lecz się roześmiała.
— Szaleńcze! A cóżbyś powiedział, gdybyś mię udusił? Ściskałeś mię z taką mocą, żem dech utraciła — zawołała.
— A żyć pragniesz, by znów uciec odemnie — spytał ja miękko. — Powiedz! powiedz Aïszo.
Przystąpiła do niego, spoglądając nań z boku, z pod opadłych na czoło włosów. Oczarowany wpatrywał się w piękną, świeżą, zalotną.
— Co mam powiedzieć temu, co całe trzy dni ani się o mnie zatroszczył? — odpowiadała wymijająco, wymachując ręką przed oczami kochanka, lecz gdy rękę jej pochwycić usiłował, wymknęła mu się.
— Przemocą mię nie dostaniesz — śmiała się perliście — wróciłam, bom sama tego chciała. Nie