Strona:PL Joseph Conrad-Banita 157.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Luitgard walnął kułakiem w stół z taką mocą, że aż deski zatrzeszczały. Almayer podskoczył na krześle i opadł bezradnie, patrząc na pęknięty blat stołu.
— Już — rzekł — nie mierzysz ojcze swej siły. Już po stole! Jedyny to był, jaki mi się udało ochronić od mej żony. Cóż robić, zmuszony będę jadać przykucnięty do ziemi, jak psy i krajowcy.
Luigard roześmiał się.
— Przestańże chłopcze zrzędzić jak baba — zawołał wesoło, a potem dodał spokojnie:
— Gdyby się „Flash“ nie rozbił, stawiłbym się tu w porę, przed kilku miesiącami i uniknęlibyśmy istotnie niepotrzebnych strat i komplikacji. Teraz stało się i wyrzekanie nie pomoże. Musimy się zebrać Kacprze, w kupę, by wrócić do porządku...
— Co? — zawołał zdumiony Almayer — wojować z Abdullą? Pomyśl ojcze.
— Wojować nie wojować — wzruszył ramionami Luigard. — Boję się, że sprawa ta istotnie przepadła. I cóż stąd? Ze skóry ich arab obedrze, zgniecie, zmiażdży, znam go! Eh! gdybym miał mój okręt „Flash“, próbowałbym może siły, by uratować biedaków. Lecz po nim już, po moim sokole! Pływałeś przecie ze mną i wiesz, jaki to był okręt: solidny, zwinny, milszy mi od rodzonej żony, jeślibym miał takową. Zżyłem się z nim, zrosłem. Pomyśl tyle lat wspólnego, niczem nie zakłóconego pożycia, a teraz...
Westchnął głęboko, szczerze.
— ...biedne, rozbite jego deski, sterczą na rafach. Djabli to mnie ponieśli na południe, o pół mili wyżej prześliznęlibyśmy się, jak po oliwie. Każdy