Strona:PL Joseph Conrad-Banita 160.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

drugi i wrota stanęły otworem. Zadowoleni zasiedli do śniadania. Abdulla z nimi, na pierwszem miejscu. Willems pozostał na uboczu, nastawiwszy lunetę na tę moją galerię, tak żeśmy się oko w oko spotkali i... wytrzymać nie mogłem — kończył, zachłysnąwszy się — pogroziłem mu pięścią, jak wypadało.
— Mądrze i zręcznie — uśmiechnął się wzgardliwie kapitan. — Nie mogąc zwojować — lżyć! po rycersku! niema co mówić!
Almayer machnął lekceważąco dłonią.
— Po rycersku, czy nie po rycersku, swojem zrobił. Wypuścił z rąk lunetę i pewien byłem, że padnie tu strzał, jak we wrota Patalolo, więc co tchu pobiegłem po leżącą w magazynach flagę. Żadnej nie miałem obrony. Oprócz Alego w całej faktorji trzech pozostało: starych i kulawych, niezdolnych do połączenia się z tamtą zgrają. Tak byłem wściekły, że sam z gołemi rękoma, rzuciłbym się... Rzuciłbym się, gdyby nie wzgląd na dziecko, na małą moją, drogą Ninę! Co tu począć z dzieckiem, co począć? Wysłać w górę rzeki wraz z matką? Mogłem że ją powierzyć mej żonie? Postanowiłem tedy zachować się jak najspokojniej, tylko wzbraniać wylądowania tu komubądź: brzegi te są prywatną własnością, posiadamy zaprzysiężone świadectwo starego łgarza: Patalolo. Ranek był pogodny. Po biesiadzie rozeszli się. Około trzeciej utrapieniec ten, Sahamin, podpływa tu. Wychodzę na jego spotkanie, z fuzją na ramieniu i wzbraniam mu wylądować, a ten składa mi uprzejme pozdrowienie w imieniu Seïda Abdulli, który — mówi — pragnąłby porozmawiać ze mną w pewnych sprawach, i zaprasza mnie na pokład swego statku. Tego jeszcze brakowało! Ab-