Strona:PL Joseph Conrad-Banita 162.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dureń! Ani przez chwilę, pewien tego jestem, nie stawił oporu, wszystko to komedią być musiało. Zaraz nazajutrz zjawił się na pokładzie „Lord of the Toles“, z trzema babami i pół tuzinem zgrzybiałych, jak on sam sług. Przyjęto go z wojskowemi honorami. Dziwię się tylko rozrzutności araba, co nie żałował prochu na salutowanie tego zdechlaka! Siedzi dotąd na okręcie. Czy dotrze kiedy do Meki, Bóg raczy wiedzieć! Dobra po nim objął Lakauba, a wydał mu weksel płatny w Penangu, w biurach Abdulli. Głupi, jeśli myśli, że żyw dojedzie. Almayer uśmiechnął się złośliwie i ciągnął:
— Nie było spokoju nocy tej. Ustawicznie słychać było plusk wioseł. Kto mógł, korzystał z zamieszania, władza była zawieszoną. Całą noc przesiedziaem na tym samym oto krześle, rewolwer mając pod ręką. Nie wesołe czuwanie! Wszędzie wrzało, lecz nikt nie został zabity, poturbowano tylko tego i owego. Z brzaskiem dnia zatknęli flagę, tam, naprzeciw, gdzie ma stanąć pałac Abdulli. Willems komenderował, oparty o główny maszt, tamta była tuż przy nim. Wynieśli krzesło, posadzili przy nim Patalolo, Lakamba stanął po jego prawicy, na brzegu zaroiło się, wyległ cały Sambir: baby, niewolnicy, dzieci, wszyscy. Patalolo przemówił, oznajmił wszem wobec i każdemu z osobna, że się wybiera na pielgrzymkę, chce stare kości w świętem złożyć mieście i dziękuje Najwyższemu, że mu dozwala spełnić to najgorętsze z jego życzeń. Rządy na czas nieobecności swej, składa w ręce mądrego, przezornego Lakamby. Ten znów odpowiadał z udaną skromnością, że się nie czuje godzien takiego zaszczytu i wątpi, czy słabe jego ramiona udźwigną